Przejdź do głównej zawartości

Wojewódzki byłby na nie, czyli pięć wad pracy w domu


Praca, którą można wykonywać w domu wydaje się nie mieć żadnych wad (chyba, że ktoś wyjątkowo nie lubi swoich czterech kątów). W powszechnym mniemaniu ten rodzaj pracy cechuje możliwość dowolnego regulowania godzin pracy (w domyśle, nigdy więcej ośmiu godzin dziennie), brak nadzoru (pan kierownik mi ‘lotto’), swobodne decydowanie o dniach wolnych od pracy (odwrócone proporcje, weekend trwa 5 dni a tydzień roboczy skracamy do dwóch) a nawet niczym nieskrępowana możliwość robienia zakupów w godzinach poza godzinami szczytu (co najbardziej doceniamy w okresie okołoświątecznym, gdy do sklepu rzucają świeżego karpia). To wszystko w jakimś stopniu jest rzeczywiście prawdą, ale jak mówi przysłowie, każdy kij ma dwa końce.
Po pierwsze, chociaż praca w domu wydaje się być dla zadeklarowanego śpiocha idealna, śpioch musi liczyć się z sytuacją, że stały klient ściągnie go z łóżka o godz. 6.00 rano z dramatyczną prośbą o ekspresowe tłumaczenie. Dla odmiany obudzony tak 'brutalnie' tłumacz tego samego dnia może usłyszeć przyzywający dźwięk poczty elektronicznej o godz. 22.00 z prośbą o wykonanie tłumaczenia na godziny poranne. Gdy zaś sąsiad w ogródku grilluje przez całą sobotę niejeden tłumacz intensywnie pracuje nad tekstem, którego klient zażądał na poniedziałek. To wcale nie są odosobnione i rzadkie przypadki. Nieregularne godziny pracy de facto oznaczają, że tłumacz może spodziewać się otrzymania zlecenia w najdziwniejszych godzinach i okresach, także świątecznych. Pierwsza myśl, jaka zapewne niejednemu czytelnikowi przychodzi na myśl jest taka, że w takiej sytuacji można klientowi najnormalniej w świecie odmówić. Można, nawet dwa razy. Za trzecim razem klient po prostu znajdzie inną, mniej grymaśną osobę. Po dłuższym czasie, z pewnością tłumacz wypracuje sobie pewne wygodne dla niego relacje i może ograniczyć przyjmowanie takich niespodziewanych zadań, ale należy mieć świadomość, że dzień pracy zaczynający się o 9.00 a kończący o 17.00 w praktyce jest nieosiągalny. Nielimitowany czas pracy służy zdecydowanie bardziej klientom, niż samym tłumaczom.
Po drugie primo (jak żartobliwie mawia się w mojej rodzinie), podobnie rzecz ma się z rzekomym brakiem nadzoru. Inaczej mówiąc, fantastycznym uczuciem wydaje się być brak szefa 'nad głową'. To również błędne rozumowanie. Osoba pracująca w małej firmie lub nawet sporej korporacji jest najczęściej przypisana do konkretnego kierownika. Tłumacz freelancer ma dokładnie tylu szefów, ilu ma klientów. Co gorsza, o ile jeden, nawet najgorszy ze ‘stałych’ szefów daje się z czasem ‘rozpracować’ i ‘ugłaskać’, pozwala poznać swoje reakcje, o tyle zmienny kalejdoskop klientów utrudnia rozpoznanie odpowiedniego poziomu i sposobu utrzymywania relacji. Sposób prowadzenia dyskusji, który znakomicie sprawdza się z jednym klientem może być absolutnie nieskuteczny względem innego klienta. Jeden nagminnie będzie dopytywał się o poprawność każdego trapiącego go wyrażenia przy okazji każdej pracy, którą odda tłumacz. Drugi nagminnie będzie zakłócał niedzielne popołudnie upewniając się, że tłumacz będzie dla niego we wtorek dyspozycyjny. Zakres ludzkich pomysłów, potrzeb i reakcji jest nieograniczony i współpraca tłumacza ze swoimi ‘szefami’, zwłaszcza w sytuacji ograniczenia dróg kontaktu do poczty email i telefonu jest najeżona licznymi pułapkami.
Po trzecie, wbrew pozorom praca w domu wymaga niesłychanej elastyczności i samo-zdyscyplinowania. W zimowy poranek wyjątkowo trudno wstać i dokończyć pracę tłumaczeniową, gdy tłumacza nie dozoruje bezpośrednio oko stojącego nad nim szefa. W letni poranek wstać jeszcze trudniej, bo zieleń za oknem i pogodnie usypiające błękitne niebo zdecydowanie ograniczają chęć do ciężkiej pracy. Wyjątkowo trudno obudzić się jesienią, gdy krople miarowo łomocą o parapet a przesilenie wiosenne rozłożyłoby na łopatki potężnego hipopotama, prawda? Należy uczciwie odpowiedzieć sobie pytanie, czy wewnętrzna motywacja jest na tyle silna, by w takiej sytuacji zmusić samego siebie do wysiłku bez wyraźnego nadzoru tego ‘złego’ szefa.
Po czwarte, niezmiernie ważnym aspektem jest samotność, której doświadcza osoba pracująca w domu. Wydaje się, że zdecydowana większość ludzi ceni sobie bezpośrednie relacje z osobami, z którymi codziennie spotykają się miejscu pracy. Wykonując swoją pracę jednym uchem wyławiają plotki i ploteczki krążące w miejscu pracy a w porze przerwy obiadowej wymieniają się informacjami na temat swojego życia, polityki czy pasji. Osoby źle czujące się bez takiej atmosfery nie są przygotowane do pracy w domu.
Po piąte, poważnym problemem, który może zaistnieć, są relacje z partnerem/partnerką, z którym tłumacz/tłumaczka mieszka. Po wielogodzinnym okresie samotności tłumacza ‘ciągnie do ludzi’, podczas gdy druga osoba umęczona wielogodzinnym hałasem, korkami, szumem informacji szuka ciszy i spokoju. Wszystkie, nawet najdrobniejsze sprawy kumulują się i sprawiają, że nieregularny tryb życia tłumacza może być niesłychanie uciążliwy nie tylko dla samego tłumacza, ale i osób żyjących z tłumaczem. Osoba pracująca w domu jest narażona na uwagi, że mimo całodziennego pobytu w domu nie zdołała odkurzyć dywanu czy pozmywać naczyń. Na nic zdają się tłumaczenia, że czas spędzony w domu do momentu powrotu partnera to czas spędzony w pracy. Tym bardziej, jeżeli partner opuszczający mieszkanie widział nas smacznie śpiących a po powrocie zastaje nas w … piżamie!
Podsumowując, większość tłumaczy pisemnych pracuje w domu. Rozważając możliwość pracy w domu nie należy skupiać się na zaletach tego rodzaju pracy, ale przede wszystkim na wadach tego rozwiązania, które dotykają również najbliższe osoby. Warto również pamiętać, że noszenie piżamy do godziny siedemnastej może być odbierane przez społeczeństwo za zachowanie ekscentryczne. 

Komentarze

  1. prosty rytuał załatwia sprawę wychodzenia do pracy ... wyjdź z bloku zaklaszcz i wróć do gabinetu...
    wtedy będziesz już w pracy


    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo fajnie napisane i sama racja. Od dwóch lat pracuję w domu, chociaż w zupełnie innym zawodzie, i przerobiłam wszystkie wymienione "ułomności" tego rozwiązania. Z czym nadal mam największe problemy? z samodyscypliną. I to jest coś, nad czym mi trudno zapanować. W rezultacie tracę cenne godziny na nadganianie zlecenia, by ukończyć je na czas, zamiast wypracować je wtedy, gdy powinnam a pozostałe godziny mieć już tylko dla siebie. Teoretycznie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie tylko Wojewodzki, ja tez jestem na nie :) Jedno jest pewne: do freelancingu trzeba miec predyspozycje. Swoje NIE rozpisalam u siebie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj, bo klientów trzeba jeszcze umieć sobie wychować! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Pani Paulino, próba wychowania klienta jest karkołomnym zajęciem. Proszę sobie wyobrazić, że to Panią próbuje wychować lokalna piekarnia, mechanik zajmujący się Pani samochodem czy operator obsługujący Pani telefon. Czym to się skończy wiemy chyba oboje.

    OdpowiedzUsuń
  6. A ja się zgadzam z Pauliną. Można sobie wychować klientów. A może raczej wychować samego siebie i wyznaczyć sobie pewne granice. Zrozumiałam to po kilku akcjach typu "pilne tłumaczenie na poniedziałek, okazało się potrzebne klientowi na środę". Klient myśli tylko o sobie. Sam nie chciałby pracować w weekend, ale nie ma żadnego problemu z tym, żeby narzucić taki tryb tłumaczowi. Ja staram się negocjować terminy i w większości przypadków udaje się ugrać dzień lub dwa. Podobnie z odbieraniem telefonów. Po pewnej godzinie, można się ze mną skonstatować tylko mailowo. Problem w tym, że pracując w domu, ma się stały dostęp do poczty i korci, żeby odpowiadać klientom na bieżąco, co później pokutuje tym, że klient myśli, że mail wysłany o północy, świadczy o tym, że tłumacz pracuje 24 na dobę. Młody tłumacz oczywiście bierze prawie każde zlecenie, odbiera każdy telefon etc. ale z czasem, wraz z pojawieniem się pewnej stabilizacji, warto wypracować pewne zasady i nie pozwolić sobie wejść na głowę. Trzeba też mieć własne życie. Ja dopiero odpuściłam po 3 latach.Trochę za późno :) Trzeba tłumaczyć klientom na czym polega praca tłumacza. Klient musi zrozumieć, że tłumacz też człowiek!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Nie wierzcie bloggerom! Jak straciłem niedzielę w 40 stron.

Polak Polakowi wilkiem - mówi stare polskie porzekadło. Wilki niemal wytrzebiliśmy, zastępując je laptopami i innymi cyfrowymi cudami. Watahy nam nie grożą. Zwłaszcza, odkąd jakiś czas temu dorżnięciem postraszył je jeden z ministrów. Największym zagrożeniem są nieodpowiedzialni bloggerzy.   Moja dzisiejsza opowieść będzie momentami niesmaczna. Mimo, iż poświęcam ją polskiej literaturze, osoby z dużą wyobraźnią i wrażliwe na estetykę mogą poczuć ból wykręcanych wnętrzności i smród prostactwa językowego. Odwiedziłem kilka dni temu Empik z myślą, że wesprę polskiego pisarza kilkoma dyszkami. Zaciekawiła mnie książka Katarzyny Michalak zatytułowana "Mistrz". W odróżnieniu od kilku poprzednich, które wziąłem w swoje spragnione kultury dłonie, książka była polecana przez ... polskich bloggerów (a ściślej mówiąc bloggerki). Przyznać muszę, że dla mnie to było coś nowego. Zamiast zachwytów dziennikarzy New York Times'a czy kilku ciepłych słów jakiejś uznanej pisarki wy
  Tłumacz a prompty* W sieci często pada pytanie - czy do tłumaczeń lepszy jest Chat GPT czy może jakieś inne rozwiązanie? Zazwyczaj bardzo szybko znajduje się osoba która do tłumaczeń poleca koniecznie DeepL. Czy jednak z całą pewnością możemy powiedzieć, że to ostatnie jest najlepszym narzędziem tłumaczeniowym pod względem poprawności językowej? Jasne ma swoje zalety. Możemy go zintegrować z oprogramowaniem (np. TRADOS). Bezproblemowo możemy wklejać całe dokumenty do tłumaczenia. Jest jeszcze kilka innych plusów. Natomiast co do jakości tłumaczeń można mieć bardzo często dość spore zastrzeżenia… Wynika to z tego, że sposób komunikacji z DeepL jest zamknięty. Co mam na myśli? Otóż trudno jest wskazać kontekst tłumaczenia. Dokładniej mówiąc nie tyle trudno jest go wskazać, co DeepL nie bierze go pod uwagę. W związku z tym przygotowane tłumaczenia są pewnego rodzaju "wartością uśrednioną". Sprawa wygląda zupełnie inaczej w przypadku Chat GPT czy Gemini. W moim przypadku zwłasz

Próba sił, czyli jak ugryźć próbkę

Po złożeniu oferty do biura tłumaczeń, tłumacz może otrzymać tzw. próbki tłumaczeniowe, mające na celu zweryfikować jego umiejętności. Część tłumaczy odrzuca taki sposób sprawdzania ich umiejętności, zamykając sobie drogę do współpracy z biurem. Dotyczy to zwłaszcza tłumaczy przysięgłych, którzy uważają próbę kontroli ich umiejętności za urągającą. Nie komentując tego faktu zwracam uwagę, że dzięki temu szansę dostają także zupełnie początkujący tłumacze . Próbka próbce nierówna Próbki tłumaczeniowe, to z reguły jeden lub kilka krótkich tekstów o różnej skali trudności, mające wykazać umiejętności tłumacza w danej dziedzinie. W przypadku próbki przysłanej przez wydawnictwo, tekst może być szerszy objętościowo i zawierać nawet kilka stron. Niemniej jednak przestrzegam przed wykonywaniem próbek, które są przykładowo całym rozdziałem książki. Prezentuj broń Próbki są w świecie tłumaczeń normą. Są pewnego rodzaju ‘rozmową kwalifikacyjną’, na której wypada pokazać się od j