wtorek, 2 października 2012

Łut szczęścia, czyli tłumaczenie znalezione w sieci. Cykl mini poradnika dla początkujących tłumaczy.


Idąc ulicą możemy czasem potknąć się o błyszczącą monetę o nominale 5 zł. W każdym bądź razie mnie się to często zdarza, chociaż nominały niestety zazwyczaj są mniejsze. Zastanawiam się wówczas, jako to możliwe, że na bardzo zatłoczonej ulicy jestem pierwszą osobą, która zauważyła monetę.

Internet City

Internet potrafi być taką właśnie zatłoczoną ulicą , na której monety porozrzucane są dosłownie wszędzie. Wystarczy wspomnieć, że kiedyś do tłumaczenia otrzymałem dyrektywę unijną. Dyrektywy, jako dokumenty oficjalne są oczywiście tłumaczone ‘odgórnie’ i gotowe dokumenty można znaleźć na stosownych stronach internetowych. Omawiany przypadek jest żywym dowodem na to, że jeszcze przed rozpoczęciem pracy, zwłaszcza w przypadku większego objętościowo tekstu, warto chwilę poszperać w sieci.
Innym przypadkiem, który mogę wskazać, było pięćdziesięciostronicowe tłumaczenie instrukcji wyrzynarki. Wyrzynarka była produktem dużego przedsiębiorstwa. Po przetłumaczeniu połowy instrukcji znalazłem zdanie mówiące o tym, że instrukcje obsługi produktów firmy w różnych językach dostępne są na jej stronie internetowej. Bezproblemowo znalazłem przetłumaczoną już instrukcję. Tamto wydarzenie uświadomiło mi, że kilka minut eksploracji sieci Internet pozwoliłoby mi zaoszczędzić dwa dni ciężkiej, i w tym wypadku, niepotrzebnej pracy.

Wartość dodana

Oczywiście, powyższe przykłady nie oznaczają, że co drugi dokument, który dostaniemy do tłumaczenia, będzie dostępny w sieci. Niemniej jednak, korzystając z zasobów Internetu tłumacz może pomóc sobie również w inny sposób. Bardzo częsta zdarza się, że tłumacz dostaje do opracowania dokument w opłakanym stanie. Po kilkukrotnym skanowaniu, w formacie PDF dociera do tłumacza pokrzywiony, rozmyty, często nieczytelny. W pierwszym odruchu tłumacz ma ochotę skasować dokument lub wyrzucić go do kosza pomstując przy tym na klienta. Po chwili, dochodzi do wniosku, że poprosi klienta o czytelniejszy dokument. Niemal na pewno tłumacza czeka rozczarowanie. Bardzo rzadko się zdarza, żeby klient dysponował czytelniejszym dokumentem. Nawet jeżeli taki posiada, ale sprawa wymaga ponownego zeskanowania wielu stron, klient po prostu z ubolewaniem zaprzeczy możliwości udostępnienia nam dokumentu, którego stan nie będzie budził naszego zakłopotania. W tym przypadku zasoby sieci Internet mogą okazać się zbawienne. Mimo, że bardzo rzadko mamy szczęście odnaleźć przetłumaczony już dokument, bardzo często znajduje się tam lepsza wizualnie wersja tego, co mamy przed sobą. Zwłaszcza dotyczy to wszelkiego rodzaju instrukcji, oficjalnych dokumentów, wzorów a nawet gazet, których fragmenty klienci często przesyłają do przetłumaczenia.

Niewierność nie popłaca

Osobną i niezmiernie ważną kwestią jest wiarygodność dokumentów, których przetłumaczone wersje tłumacz znajdzie w sieci Internet oraz kwestia moralności. W końcu, tłumacz podpisuje się pod czyimś dziełem. W kwestii wiarygodności kwestia jest bardzo prosta. Dokument należy bezwzględnie sprawdzić, słowo po słowie, linijka po linijce. Wobec dokumentów tłumaczonych przez inne osoby należy zachować daleko idącą ostrożność. Z reguły nie wiemy, kto wykonał tłumaczenie i jaką sprawnością w zakresie tłumaczenia dysponował. W sytuacji, gdy odwrotne podłączenie przewodów w urządzeniu może doprowadzić do porażenia prądem użytkownika, odpowiedzialność, którą bierze na siebie tłumacz podpisując się pod dokumentem jest ogromna. Podpisanie się pod dokumentem, który tłumaczyła inna i nieznana nam osoba bez precyzyjnej kontroli tekstu nie jest odwagą a skrajną nieodpowiedzialnością. Przeglądając fora branżowe można natknąć się na opowieści osób, które poniosły konsekwencje swojej nieodpowiedzialności, lenistwa lub niedbalstwa. Co istotne, odpowiedzialność tłumacza nie zamyka się w kwocie, którą w formie wynagrodzenia otrzymał za daną pracę. Załóżmy sytuację, że w tłumaczeniu specyfikacji wozu strażackiego tłumacz popełnia omyłkę wpisując nr koloru RAL. Na skutek tej pomyłki, klient zamiast pomalować samochód na kolor czerwony maluje samochody na kolor różowy. W takim przypadku klient nie poniesie straty w wysokości kilkuset złotych, które zapłacił za tłumaczenie. Realna wartość strat może wynieść kilkadziesiąt tysięcy złotych i klient może, i ma prawo, dochodzić odszkodowania od tłumacza właśnie w takiej kwocie. Sądzę, że opisana sytuacja wyraźnie obrazuje skutki braku odpowiedzialności w podejściu do pracy tłumacza.
Podsumowując, warto przypomnieć, że w sieci Internet można znaleźć wiele dokumentów, czasami również te, które przyszło nam tłumaczyć. Co istotne, w sieci można odnaleźć po prostu czytelniejsze wersje dokumentów niż te, którymi dysponujemy. W przypadku odnalezienia tłumaczenia tego samego dokumentu, wykonanego przez inną osobę, dokument należy bezwzględnie i dokładnie sprawdzić.

Public relations niejedno ma imię

Pozostaje jeszcze sprawa relacji z klientem. Wskazanie klientowi faktu, że tłumaczenie znajdzie już gotowe w sieci, może spowodować, że klient pozostanie lojalnym klientem przez wiele następnych lat, doceniając naszą uczciwość. Tę kwestię zostawiam każdemu do samodzielnego rozważenia.



2 komentarze:

  1. Witam,

    a co z prawami autorskimi? Czy można sobie tak po prostu za tłumaczenie znalezione w sieci, nawet po sprawdzeniu błędów i poprawieniu niedociągnięć, wziąć pieniądze za cudze dzieło?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wbrew pozorom odpowiedź na tak postawione pytanie nie jest oczywista. Należy tutaj rozróżnić co najmniej dwa aspekty, prawny i moralny. Z perspektywy prawa, w kwestii aktów prawnych (np. dyrektyw właśnie), sprawa nie jest skomplikowana. Artykuł 4 Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych wyraźnie określa, że „Nie stanowią przedmiotu prawa autorskiego: akty normatywne lub ich urzędowe projekty.”

      Natomiast kwestia uregulowania prawnego sprawy ‘podpisania się’ pod tłumaczeniem instrukcji obsługi po jej uprzednim sprawdzeniu i wprowadzeniu modyfikacji do tłumaczenia, jest wyjątkowo niejasna. W tej samej ustawie czytamy:

      „Art. 8. 1. Prawo autorskie przysługuje twórcy, o ile ustawa nie stanowi inaczej.
      2. Domniemywa się, że twórcą jest osoba, której nazwisko w tym charakterze uwidoczniono na egzemplarzach utworu lub której autorstwo podano do publicznej wiadomości w jakikolwiek inny sposób w związku z rozpowszechnianiem utworu.
      3. Dopóki twórca nie ujawnił swojego autorstwa, w wykonywaniu prawa autorskiego zastępuje go producent lub wydawca, a w razie ich braku - właściwa organizacja zbiorowego zarządzania prawami autorskimi.”

      W przypadku znalezienia gotowego tłumaczenia interesującej nas instrukcji na stronie producenta jakiegoś urządzenia, już na pierwszy rzut oka widać, że pierwszym problemem jest ustalenie samego 'twórcy' tłumaczenia. Na ilu instrukcjach obsługi podpisany jest tłumacz? Prawdopodobnie na żadnej. Stąd też zgodnie z pkt. 3, „(…) w wykonywaniu prawa autorskiego zastępuje go producent lub wydawca”.

      Podążając dalej tym tropem, kogo właściwie ‘zastępuje’ producent/wydawca? Zwłaszcza, jeżeli tłumaczenie zlecono agencji X a agencja X zleciła wykonanie tłumaczenia tłumaczowi Y? Nawet nie próbuję prawnie rozstrzygać tej sprawy, zapewne należałoby poprosić o interpretację osobę bardzo mocno zaznajomioną z samą ustawą jak i sposobami rozumowania przyjętymi w polskiej legislacji.

      Drążąc temat dalej, oparcie swojej pracy tłumaczeniowej na znalezionym już dziele, w świetle tej samej ustawy, można traktować jako opracowanie. W takim przypadku, należałoby zwrócić uwagę na kolejne przepisu ustawy:

      „Art. 2. 1. Opracowanie cudzego utworu, w szczególności tłumaczenie, przeróbka, adaptacja, jest przedmiotem prawa autorskiego bez uszczerbku dla prawa do utworu pierwotnego.
      2. Rozporządzanie i korzystanie z opracowania zależy od zezwolenia twórcy utworu pierwotnego (prawo zależne), chyba że autorskie prawa majątkowe do utworu pierwotnego wygasły. (…)”

      W tym miejscu dochodzimy do punktu wyjścia…

      Patrząc na sprawę z perspektywy tzw. ‘chłopskiego rozumu’ możemy dojść do dość groteskowej sytuacji. Jeżeli założymy, że nie wolno nam tłumaczenia ‘oprzeć’ o cudze tłumaczenie tego samego tekstu, to co zrobić z prostą instrukcją, w której w tekście źródłowym napisano ‘opuścić dźwignię’ lub ‘w celu uruchomienia silnika nacisnąć zielony przycisk'? Nietrudno zauważyć, że nawet bez posiłkowania się już gotową instrukcją, nasz tekst wyjściowy będzie (niemal) identyczny, bo po prostu inny być nie może! Im prostsza będzie instrukcja, tym większe będzie podobieństwo obu tłumaczeń.

      Drugi aspekt – moralny, jest sprawą indywidualną. Sądzę jednak, że w ostatnim akapicie swojego wpisu jasno się do niej ustosunkowałem.

      Usuń