czwartek, 13 grudnia 2012

Korektorzy w biurach tłumaczeń. Dogmaty i świętości

Poprzednio skupiłem się na temacie próbek. Konsekwentnie, warto wspomnieć w kilku słowach tych, którzy owe próbki poddają surowej ocenie. 

Liczne biura tłumaczeń działające w Polsce wypracowały jeszcze liczniejsze procedury obsługi dostarczonego do nich przetłumaczonego dokumentu. Niektóre z nich zatrudniają tzw. korektorów, których zadaniem jest ocena poprawności merytoryczno-stylistycznej i wizualnej pracy tłumacza. Część biur uznaje racje korektora za ostateczne. Religijną niemal czcią otacza się tzw. native speakerów. Zdanie – ‘nasz native speaker twierdzi’ (i tu pada konkretne twierdzenie) ma w zamyśle zniechęcić tłumacza do dyskusji i zmusić go do wyrażania skruchy. Zdarzają się jednak i takie biura, które zatrudniają korektorów faktycznie w celu dostarczania klientom dobrze przetłumaczonych dokumentów. Korektorzy wówczas po prostu współpracują z tłumaczem nie siląc się na złośliwości czy bzdurne zmiany mające w zamyśle podkreślić ich niepodważalną wiedzę. 

Korektor może odesłać tekst do tłumacza z naniesionymi uwagami i prośbą o ustosunkowanie się do nich. Jest to typowa procedura świadcząca o tym, że biuro poważnie podchodzi do swoich zobowiązań wobec klienta. Współpraca tak podchodzącego do swojej pracy korektora z tłumaczem może być wyjątkowo owocna i pożyteczna dla tłumacza, zwłaszcza, jeżeli korektor jest tłumaczem z wieloletnim stażem lub specjalistą w danej dziedzinie. 

Znacznie częściej tłumacz otrzymuje jedynie do wglądu skorygowany przez korektora tekst. W takiej sytuacji warto zapoznać się z naniesionymi zmianami i wyciągnąć z nich wnioski. Najczęściej, jeżeli tekst po korekcie dostarczany jest bez żadnych dodatkowych uwag, dokonana korekta jest nieznaczna i dotyczy raczej drobnych poprawek stylistycznych. W swoim zamierzeniu naniesione drobne poprawki mają po prostu wskazać, że korektor zapoznał się dokładnie z tekstem poświęcając mu stosowną ilość czasu. Jeżeli jednak naniesione zmiany są ‘gruntowne’, zdecydowanie należy się z nimi zapoznać i wyrazić swoją opinię (jeżeli procedury w danym biurze dopuszczają takie działanie). Może się zdarzyć, że korektor z różnych przyczyn wykonał korektę ‘na siłę’ wypaczając znaczenie części tekstu, lub wykonał korektę z podobnym skutkiem bez zapoznawania się z tekstem źródłowym itp. W razie konfliktu podstawą jest zawsze (i wszędzie) rzeczowość dyskusji i konkretna argumentacja oparta na źródłach, które są ogólnie dostępne. 

Problemem, który warto wspomnieć, jest zatrudnianie studentów na stanowisku korektorów. Prawdopodobnie osoby zarządzające takimi biurami wychodzą z założenia, że sam fakt zapoznania się przez drugą osobę z efektami wykonanej pracy jest wystarczającą podstawą do przekonania o nienagannej jakości dokumentu dostarczanego do klienta. Niestety, w rzeczywistości niedoświadczeni korektorzy popełniają ewidentne błędy. Dyskusja jest raczej niemożliwa.  Takie osoby uznają, że zajmowane przez nich stanowisko zapewnia im nieomylność. Swoje obowiązki wypełniają gorliwiej niż pracownicy ochrony w pierwszym tygodniu pracy. 

Dogmat o nieomylności papieża i native speakera

Pamiętam sytuację, gdy moje tłumaczenie zakwestionował native speaker. Przy słowie sand blasting (piaskowanie) napisał, że takie wyrażenie po prostu nie istnieje. Podobnie zakwestionowano w mojej pracy inne zastosowane przeze mnie słownictwo. Dla wyjaśnienia sprawy wystarczyło podanie kilku linków do słowników renomowanych wydawnictw dostępnych w sieci. Fakt, że native speaker nie znał podstawowego słownictwa branżowego może bulwersować. Tym bardziej, że takie osoby są zazwyczaj traktowane przez biura / klientów za nieomylne. To dość ciekawe podejście. Przecież polski piłkarz też jest native speakerem. Ilu polskim piłkarzom ktokolwiek powierzyłby tekst do korekty? Dlaczego więc mamy padać na kolana przed farmerami z Wisconsin? 

Nie należy wpadać w panikę, gdy jakość pracy wykonanej przez tłumacza podważa native speaker czy ktokolwiek inny. Jeżeli tłumaczenie oparte jest na solidnych i merytorycznych podstawach, tłumacz ma prawo argumentować za swoimi racjami niezależnie od tego, kto znajduje się po drugiej stronie monitora.

Podczas współpracy z ludźmi dobrze sprawdza się znana z kodeksu drogowego zasada 'ograniczonego zaufania'. W mojej praktyce zawodowej zdarzyło mi się doświadczyć sytuacji, że korektor samowolnie i bez żadnych konsultacji ze mną nanosił poprawki na wykonane przez mnie prace. Sprawa wyszła na jaw. Tekst, w który ingerował korektor bez żadnych konsultacji, był przedmiotem reklamacji. Ze zdziwieniem zauważyłem, że fragmenty, które klient uznał za wadliwe różniły się od tekstu, który wysłałem do biura tłumaczeń (przypominam o konieczności prowadzenia archiwum). Dopiero rozmowa telefoniczna z właścicielem biura i bezpośrednia wymiana korespondencji uświadomiła pracodawcy korektora, że dał niedoświadczonej osobie zbyt duże pole do popisu. 

W tym miejscu został poruszony istotny wątek. Drogą poczty elektronicznej nie da się rozwiązać wszystkich problemów. Nie należy unikać bezpośredniej rozmowy z biurem / klientem. Zamiast ‘odbijać piłeczkę’ prowadząc rozległą korespondencję z często anonimową osobą po drugiej stronie monitora warto rozważyć bezpośredni kontakt z przełożonym tej osoby. Spokojna i szczera rozmowa pozbawiona zabarwienia emocjonalnego wzmacnia pozycję tłumacza wobec klienta / biura. Jakkolwiek by to nie brzmiało, poczta elektroniczna odbiera korespondującym w ten sposób ludziom 'osobowość’. Rozmowa telefoniczna uświadamia partnera, że ma do czynienia z żywym człowiekiem, który ma swoje racje i sposób ich przedstawiania.